sobota, 26 marca 2011
Zużycia #2 - i to, czego zużyć nie zdążyłam
Odkąd prowadzę ten blog, zużywam kosmetyki dwa razy szybciej;). Wreszcie zrobiłam się bardziej systematyczna i stosuję wszystkie te kremy, balsamy i odżywki za każdym razem, kiedy jest mi to potrzebne - a nie tylko wtedy, kiedy jest mi potrzebne TAK BARDZO, że może być już bardzo źle. Zawsze bardzo lubiłam pielęgnację, bardziej niż makijaż, ale teraz staję się powoli jej maniaczką;). Co więc zużyłam tym razem?
Najpierw makijaż, bo to zawsze kończy się wolniej.
*Bibułki matujące z pudrem Marion - jak widać, opakowanie mocno pokiereszowane, jeździło ze mną wszędzie. Producent obiecywał, że błyskawicznie matują i świetnie nadawać się będą do poprawiania makijażu w ciągu dnia - nie należy tylko pocierać skóry, by go nie uszkodzić. To oczywiste! Niestety, mimo prawidłowego stosowania ponowne każdorazowe pudrowanie było konieczne. Matują, jak najbardziej, ale ściągają puder jak szalone. Mimo to włożyłam do kosmetyczki następne opakowanie - przywracają cerze świeżość zupełnie dobrze.
*Biała kredka Inglot nr 31 - kredka, która kończy mi się zawsze najszybciej. Bardzo ją lubię - za niewielką cenę mam trwały kosmetyk do rozjaśniania wnętrza oczu. Daje naturalny, delikatny efekt, jest dość miękka, by nie drażnić oczu i dość twarda, by się nie rozmazywać na zewnątrz powieki. Szkoda tylko, że łatwo się łamie.
A co z pielęgnacją? Zacznijmy od lewej:
*Odżywka do włosów Nu'Fusion Dr Ireny Eris - przeznaczona do włosów farbowanych, suchych i zniszczonych. Zawiera kompleks aminokwasowy, który odbudowuje połączenia między komórkami włosa, co likwiduje w jakiejś części jego uszkodzenia. Dla mnie najważniejsze było, że dobrze nawilżała włosy i ułatwiała ich rozczesywanie. Podobała mi się też jej kremowa, bogata konsystencja. No i pięknie pachnie!
*Mleczko samoopalające Essential Bronze Milk Lancaster - do twarzy i ciała. Szerzej recenzowałam go TUTAJ, więc teraz tylko przypomnę, że choć świetnie się rozprowadza, szybko wchłania i nie pozostawia smug ani plam, to barwi skórę na pomarańczowo-brązowawy odcień, więc do twarzy raczej się nie nadaje.
*Krem nawilżający Pro!Hydra Under 20 - dla skóry wymagającej nawilżenia. Używałam go przez pewien czas po zajęciach na siłowni, więc teraz kojarzy mi się z miłym uczuciem energetycznego kopa:). Ma ładny bladoróżowy kolor i pięknie, świeżo pachnie, ale nie daje obiecywanego uczucia świeżości na skórze. Przeciwnie, jest dość ciężki i trzeba odczekać przez rozpoczęciem malowania. Ponieważ nie jestem under 20 i średnio nadaje się dla mojej cery, szybko stał się moim ulubionym kremem do... stóp:).
*Peeling cukrowy do ciała Wanilia i Pomarańcza Farmona - mój ulubiony! Pełna recenzja TUTAJ, więc żeby się nie powtarzać, napiszę tylko, że to produkt, który ma same plusy - od wygodnego, szklanego opakowania, przez doskonałe peelingujące i głęboko nawilżające (nie trzeba balsamu!) działanie, aż po przepiękny, słodko-świeży (tak!) zapach. Uwaga jednak, nie wszystkim odpowiadać może tłusty film, jaki zostawia na skórze i który szybko wsiąka w ubrania.
*I na koniec leżący na zdjęciu w poprzek krem pod oczy Active Sensitive Yves Rocher. Bardzo szybko się z nim upoarałam, co znaczy, że jest mało wydajny (15 ml). Lekka emusja łatwo się rozprowadza wklepywaniem i przyjemnie pachnie, ale dość długo wchłania. Plus za wygodne opakowanie w tubce z higienicznym dozownikiem i fakt, że dobrze redukuje worki pod oczami. Nie kupię jednak więcej, bo krem jest zupełnie przeciętny - tak samo działa każdy inny.
I zupełnie na koniec coś, co nie mieści się w tradycyjnych ramach cyklu zużyciowego, ale jest warte odnotowania: dwa kosmetyki których nie zdążyłam zużyć, bo skończył im się termin ważności. Jeden bardzo duży, drugi całkiem malutki - i żadnego nie żałuję, były tak samo słabe. Co wyjaśnia ich długą obecność w moich zapasach...;)
*Ogromny, półlitrowy słój wygładzająco-łagodzącego peelingu do ciała z lawendą Mineral Care - przepraszam, ale żaden z niego peeling i wcale nic nie łagodzi. Bardzo tłusta, bardzo gęsta substancja tak twarda, że prawie niemożliwa do rozsmarowania. Pachnie za to tak intensywnie, że parę razy bolała mnie od niej głowa. Pozostawia na skórze białą, tłustą warstwę prawie niemożliwą do zmycia wodą i trudną do starcia z ciała nawet ręcznikiem. Stała sobie w łazience mojego chłopaka tak długo, aż straciła ważność - użyta zaledwie kilka razy. Słabo!
*Błyszczyk do ust Fruit Fantasy Joanna - chyba ananasowy, choć trudno to stwierdzić, bo ma dość chemiczny zapach i smak. Niesamowicie się klei i szybko i obficie spływa z ust. Nic a nic nie nawilża, wręcz przeciwnie, po wyschnięciu wysusza. Podoba mi się w nim tylko jego jasna, słoneczna barwa - na ustach oczywiście przezroczysta, za to bardzo lśniąca. Dokonał żywota w końcem lutego, i dobrze.
Pozdrowienia:)!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
I tak dużo zużyłaś kosmetyków:)
OdpowiedzUsuńhttp://kobiece-wariacje.blogspot.com/
Ciekawa jest tego peelingu cukrowego. Po tym jak go zachwalałaś, możliwe, że się na niego skuszę. ;]
OdpowiedzUsuńSporo ich. ;)
OdpowiedzUsuńCześć Kochana. Zapraszam do wzięcia udziału w moim giveaway'u-konkursie :http://fashionery.blogspot.com/2011/03/giveaway-competition-konkurs-po-prostu.html i życzę powodzenia. :)